Wstęp:
O ironio, czy Tytania to wróżka?
Piękny dzień, wiosna w pełnym rozkwicie – słonko świeci, ptaszki śpiewają, kwiatki sobie pięknie rosną, ludzie chodzą po ogrodzie i zwiedzają cuda natury. Akurat, gdy Tytania zanudzała się na śmierć słuchając nie do końca zrozumiałych rozmów przechodniów Lyssa wpadła z wizytą, przynosząc jej w podarku kilka błyszczących tęczą kamieni, które dostała od ptaka zwącego się sroką. Pierwsze słyszała o czymś takim, ale nie drążyła tematu.
- Jak minął lot? – zapytała, układając kamyki pod gałązką swego domu. Dbała o dobrą prezencję swego kwiecia, choć nie obchodziły ją zdania innych o Lilium martagon – Bardzo dziś wietrzenie?
- Oh, minął jak zwykle cudownie, Tytanio! – odparła z uśmiechem na dziobie Lyssa, drapiąc pazurami ziemię – Letni zefir, idealny na dłuższe wycieczki, powinnaś go poczuć.
- Mówisz? W takim razie lecimy – stwierdziła bez wahania, podlatując na swoich delikatnych skrzydełkach na bark Orłosępa by wygodnie się na nim usadowić. Nie miała nic lepszego do roboty, a skoro Lyssa już sama w pośredni sposób zaproponowała rozrywkę to, dlaczego miałaby nie skorzystać? Wzbiły się w powietrze, lawirując między niezauważalnymi podmuchami, zostawiając za sobą bezpieczną ziemię.
- Leć nad oczko wodne – poprosiła Tytania, nachylając się do przodu niczym profesjonalny jeździec ptaków, którym jeszcze nie była, ale zdobywała powoli doświadczenie. Droga była prosta i nie zapowiadała żadnych niespodzianek, co nie do końca spodobało się Lyssie, która lubiła, gdy coś się działo. By urozmaicić tą przygodę, zaczęła swe ptasie akrobacje pikując w dół lub robiąc beczkę, Furya trzymała się mocno płomiennych piór, bo wiedziała, że w takim wypadku to czy wytrzyma czy nie zadecyduje o bolesnym upadku na ziemię. Nie miała zamiaru używać żadnej nieszczęsnej rośliny by się uzdrowić po takim spektakularnym bączku w powietrzu.
- Lyssa, leć ostrożniej – zawołała do ptaka, ale ta udała, że ją nie słyszy. Nagle zapikowała tuż koło oczka wodnego przy okazji robiąc beczkę – tego Tytania nie wytrzymała i wyrwała dwa duże piórka z barku ptaka, wpadając do zimnej i niekoniecznie czystej wody z cichym pluskiem. Nie lubiła się niepotrzebnie moczyć, ale pływać, jako tako umiała, więc, mimo że była trochę zdezorientowana to wypłynęła na powierzchnie. Po ptaku nie było śladu, i się nie nawet zdziwiła. Orłosęp doskonale wiedział, jaka może się stać po tym jak ktoś ją wkurzy.
Podpłynęła do brzegu i odrobinę zdyszana tym wysiłkiem położyła się na pływającej lilii, ogrzewana słońcem dusiła w sobie niepotrzebny wybuch złości, który mógł narobić niezłych szkód wśród okolicznych okazów. „Jak tylko Lyssa się pojawi…” – nie dokończyła swej myśli, bowiem donośny śmiech i krzyk kwiatów ją od tego odwiódł. Poderwała się na nogi i na skrzydełkach podleciała w stronę hałasu, który miała nadzieję, znaczył coś innego niż to, co naprawdę się tam działo. Niestety, jak wiadomo, nadzieja matką głupich.
Była ich trójka, ludzkie młodziaki w wieku dojrzewania, czyli nic, czym by się mogła przejąć gdyby spotkała ich na swej drodze. Ale jednak musieli coś zrobić skoro krew zawrzała nawet bardziej niż po upadku do oczka. Geniusze niszczyli kwiaty. Jeden z nich miał metalowy kij bejsbolowy, drugi trzymał kij do hokeja i tylko ten ostatni był nieuzbrojony – zresztą to nie miało znaczenia, czekała ich sroga kara, dużo gorsza niż ta, którą właściciele ogrodu mogli wymierzyć. Zapłacą dwa razy.
Tytania zmieniła swój rozmiar, zaraz wyciągając z kieszeni małą kosę, którą miała zamiar parszywie wykorzystać. Chociaż nie powalała wzrostem ktoś taki budził strach w ludziach, szczególnie, gdy gniew przyprawił jej demonie rogi i to całkiem dosłownie. Zaczepiła wariata bez broni, odwracając go w swoją stronę tak by nabił się na rosnącą kosę, które pod wpływem jej woli przybrała naturalny kształt. Krew wypłynęła z niego niczym woda z pękniętego basenu, doszła do zdziwionych ust i wylądowała na policzku bezuczuciowej morderczyni. Kosa przepołowiła go na pół, kiedy wyciągnęła ją z ciepłego wnętrza, rozrzucając wokół jelito zaczepione o mniejszą, ale nadal dość ostrą końcówkę broni.
Próbowali uciekać, oczywiście, że próbowali. Chłopaka od bejsbola dorwała przy altance, zgrabnym ruchem oddzielając jego głowę od reszty ciała, niby piłka potoczyła się do oczka wodnego i tam stała się pokarmem dla rybek. Hokeistę pozbawiła nóg kilka metrów dalej, a kiedy padł na ziemię z krzykiem odcięła mu również obie ręce.
- Trzeba było wybrać inny ogród, człowieku – powiedziała, rozpruwając mu klatę piersiową i wyciągając serce, które zgniotła niczym kartkę papieru. Mówiła, że da im srogą karę. Mówiła, że będzie to coś gorszego niż zwykła zapłata za szkody. Bo kiedy Tytania jest zła…można już tylko uciekać.
Rozwinięcie:
Słowa i Uczucia, czyli Nim i Tytuś
Siedziała w swoim domku, słuchając świergotu jakiegoś mało utalentowanego muzycznie ptaszyska egzystującego na drzewie tuż obok. Otworzyła płatek kwiatu i rzuciła zgrabnie małym kamyczkiem porównywalnym do wielkości żwiru, oczywiście, chybiając. Wiatr zwiał ten nic nieznaczący pyłek, a ptaszor zaśmiał się tubalnie i z własnej woli odleciał ku lepszemu. To nie był jej najlepszy dzień.
Lyssa się nie pojawiła odkąd prawie rok temu zamiast solidnego kopa w cztery litery dała jej kości trzech młodzieńców do konsumpcji. Przyjęła je bez narzekania, ale Tytania wiedziała, że w maleńkiej główce ptaszory trybiki kręciły się z oszałamiającą prędkością, rozpatrując rzeczy, o których nawet nie chciała myśleć, bo pewnie i tak by ich nie zrozumiała. To było niepotrzebne i nielogiczne – a przynajmniej dla niej.
Poprawiła swoją ulubioną kokardę i już miała zamknąć płatek, kiedy usłyszała piskliwy krzyk jakiegoś stworzenia, o ile można to było tak nazwać, bo chyba dla tego dźwięku nie było przyporządkowane żadne nazewnictwo. Furya nie wiedziała. Otworzyła pączek i wygramoliła się na zewnątrz z cichym westchnięciem, teraz tylko znaleźć źródło dźwięku.
Przeleciała kilka metrów, rozglądając się niespiesznie i w końcu znalazła to, czego szukała, a mianowicie okazało się, iż poszukiwała innej wróżki. Jak ona się tu dostała, tak żeby Tytania jej nie zauważyła było zagadką, ale jak to się mówi: „każda wróżka to siostra, a każdy wróżek to brat”. Nie zaszkodziło pomóc w takiej sytuacji.
- Ej, wszystko dobrze? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Przerażona istotka z porożem jak u jelonka patrzyła na nią jakby przed chwilą Tytania zabiła jej rodzinę – nie wie, może to zrobiła jak spała? W tym świecie wszystko było możliwe, szczególnie, kiedy jest się pod silnym działaniem gniewu.
- Rozumiesz w ogóle, co mówię? – Znów bez jakiegokolwiek znaku, ale tym razem nie czuła się na siłach by robić awanturę, choć ciśnienie jej skoczyło. Pewnie zostawiłaby ją na pastwę losu, ale zagubione spojrzenie i wróżkowa więź kazała jej się nią zająć. Zabrała ją, więc do swojego domku, gdzie mniej więcej wybadała sprawę stosując różnorakie metody opisywane w książkach, które zgromadziła. Wkrótce później poprzez analizę mogła bez wątpienia stwierdzić, iż albo istotka nie zna języka, co mogło być prawdą, ale szybko tą możliwość wykluczyła, bo przecież mogły się porozumieć mową kwiatów lub zwierząt, albo całkowicie dosłownie mówić nie umie. Może nie może? Uh, jak źle to zabrzmiało.
Cóż, nie było wyjścia, musiała nauczyć istotkę tej trudnej sztuki, a i czas jej zleci szybciej, nie będzie się już tak nudziła, od kiedy będzie z niemową – chociaż tu mogła zaistnieć bariera w postaci ciszy. Mimo wszystko zauważywszy jakieś pozytywy była bardziej chętna na współprace z „przyrodnią siostrą” i czym prędzej zabrała się za wstępne tłumaczenia tematu. Wyciągnęła książki, płatki kwiatów oraz ostry patyczek do pisania, poświęciła nawet kwiat głogu by wzmagającą zdobywanie umiejętności mgiełką wypełnić powietrze w kwiecie. Nie było mowy o sromotnej klęsce, osiągnie swój cel, nie ważne jak długo będzie musiała ciągnąć to przedstawienie.
Lyssa przyszła kilka dni później i potulnie jak nigdy obserwowała lekcje, czasami pomagając dziewczętom na swój sposób, a bynajmniej Tytanii, bo z tego, co wiedziała trudno było przekazać cokolwiek tej małej wróżce. Ptak uraczył je nawet bezpiecznym lotem nad ogrodem botanicznym, kiedy obie wyglądały jakby miały dość wszystkiego, a to już znaczyło bardzo dużo – w końcu ten oszołom nigdy nie lata zgodnie z przepisami.
I w końcu, nareszcie nadszedł przełomowy dzień, w którym Tytania dowiedziała się jak jej podopieczna ma na imię. Ten cud objawił się niespodziewanie, biorąc ją z zaskoczenia. Wróżka zwała się Nim i wraz z wymówieniem swego mienia dała jej jeszcze jeden wyjątkowy prezent, który wypowiadany za każdym razem doprowadzał Furye do granic zdenerwowania – przezwisko, niby nic a tak wiele. Tytuś.
Zakończenie:
„I żyli długo i szczęśliwie, przynajmniej tak z dwa dni”
Nim była coraz lepsza w mówieniu, więc Tytania zarządziła przerwę od nauki by odetchnąć świeżym powietrzem – pomijając fakt, iż praktycznie cały czas byli na zewnątrz. Razem z Lyssą, a raczej na niej wybrały się w najrzadziej odwiedzaną część ogrodu, czyli teren zaraz przed wejściem. Często kręciło się tam najwięcej ludzi, co irytowało Tytanię, ale raz na jakiś czas taka wycieczka była miłą odmianą, więc postanowiła przymknąć na to oko.
Zobaczywszy tłok przy kasach zaczęła się zastanawiać czy to było dobry wybór – ludzi więcej niż mrówek, które pracowicie krzątały się między ogromnymi stopami. Przebywanie w takim tłumie było niebezpieczne dla niewielkich istotek, więc zmieniły swój wzrost upodabniając się tym samym do dzieci, których było od liku. Lyssa uciekła spłoszona i więcej się tego dnia nie pokazała, czego można się było spodziewać – nadal miała mieszane uczucia, co do Tytanii. Orłosęp był, co prawda kościożercą i sam zabijał, dodatkowo jej imię nie wzięło się znikąd, wyglądało na to, że jeszcze trochę czasu zajmie im pogodzenie się z myślą, iż ptaszyca boi się wróżki. Porzuciła temat zanim przemienił się w coś gorszego.
Ruszyła razem z Nim ramię w ramię odrobinę głębiej w ogród by poodwiedzać młode rośliny i przy okazji sprawdzić czy lekcje Tytuś (wróżce pojawiła się żyłka na czole) były owocne. Jak można się domyśleć nie było rewelacji, ale jak na początki było zdecydowanie wystarczająco. Przepełniła ją dumna z siebie i siostry, że tyle osiągnęły, bo nawet Lyssa zauważyła, jakie postępy poczyniły, a ona zawsze ślepa była na takie fenomeny.
Kiedy Nim usiłowała rozmawiać z kwiatem, Tytania postanowiła oddać się sztuce medytacji – usiadła kawałek od znajomej w pozycji kwiatu lotosu i oddychając głęboko zamknęła swoje zmysły na świat zewnętrzny. To, że nagle jakiś dzieciak zaczął medytować nie było tu takie dziwne, bowiem kawałek dalej na linii jej wzoru były przeprowadzane ćwiczenia z jogi, a w tym i ta trudna czynność. Wdech, wydech. Jakaś grupka uczniów zaśmiała się praktycznie tuż przy niej, wprowadzając do głowy echo zwielokrotnionego dźwięku. Wdech, wydech. Kasy biletowe drżały w fundamentach, a razem z nimi Tytania. Odprężenie. Pośmiertny krzyk kwiatu i nie wytrzymała.
Poderwała się jak oparzona i z miną zwiastującą nadchodzący Armagedon podeszła do dziewczynki niewiele większej od niej, która w swych rączkach trzymała piękną echmeę. Szlag ją trafił niczym piorun w drzewo, ale swój wybuch wstrzymała, bo jej zasada nie krzywdzenia dzieci była na pierwszym miejscu – te potwory były w końcu tak samo bezmyślne jak glonojad w stawie.
- Tu nie można zrywać kwiatów! – warknęła, na co dziecko niezbyt trzeźwo drgnęło. Zaczęła ciągnąć kazanie na temat życia roślin, które zostają brutalnie zabijane przez takich jak ona, podając argumenty mogące wydawać się nieco naciągane, ale jako wróżka wiedziała lepiej, prawda? Kiedy w końcu skończyła, sapiąc z wysiłku zauważyła, że Nim stanęła po stronie dziecka. Zbyt zajęta przemową zupełnie to przegapiła, tak samo jak pytanie o imię, które oczywiście podała mechanicznie wplatając je do wywodu.
Tak jak się powstrzymywałaby nic jej nie zrobić, tak później to ją musiano powstrzymywać – ciągłe gadanie od rzeczy dziecka było tak irytujące i tak wkurzające, że już nie wytrzymała. Jej cera zmieniła kolor na czerwony, oczy zaś zwęziły swe źrenice jak u kota zaczynając świecić nienaturalnym blaskiem. Już miała sięgnąć po swoją włócznię, kiedy dziecię zaczęło płakać. „Co? Dlaczego?” nie mogła dojść do rozwiązania tego pytania, więc zapytała, dosyć niechcący przywołała swój wcześniejszy wygląd.
Ale co się dziwić? Pierwszy raz w życiu usłyszała dokładnie o czymś takim jak strach i co go wywołuje. Wsłuchując się w tłumaczenie pojawiła się nad jej głową żarówka. Teraz mogła już zrozumieć zachowanie Lyssy oraz nagły wybuch nieznajomej. Sama mogła nigdy czegoś takiego nie doświadczyć, nie wiedziała jak to jest, zrobiła się wdzięczna za odpowiedź. W zamian zaś postanowiła pomóc Voi – chyba tak miała na imię – która wplątała w wypowiedź swój mały problem z kolegą. Pomyślała i z delikatnym, ale złośliwym uśmieszkiem podzieliła się radą.
Odprowadziły z Nim dzieciaka do wyjścia i wróciły do przerwanych zajęć. Przychodziła do ogrodu botanicznego jeszcze kilka razy, przyprowadzając wyżej wspomnianego znajomego, Eryka. Tytania nie szalała z radości na te wizyty, ale nie miała również nic przeciwko – i ona będzie miała rozrywkę i Nim szybciej nauczy się mówić. Jednak, gdy pewnego pięknego dnia pożegnali się, zapowiadając, że na pewno niedługo je odwiedzą, kłamali.
Żadne z nich już więcej nie przyszło.